piątek, 1 grudnia 2023

Dziecko po słowiańsku - nowy dział na blogu

Ojciec z synem - wyprawa po jodełkę na Szczodre Gody. Jedna z moich niedokończonych prac. Niedokończonych, bo dziecko nudziło się, gdy nad tym pracowałam. W moich macierzyńskich fantazjach wyobrażałam sobie, że będę robić dziecku piękne rzeczy, stopą kołysząc jego rzeźbioną kołyskę, w której on będzie słodko sobie spał. Trafił się nieco bardziej energiczny egzemplarz. Z wielu projektów musialam zrezygnować, gdy syn uczył mnie, że żyje się tu i teraz, w rzeczywistości, a nie na kartce papieru, w komputerze czy na wyszywanej szmatce...

 

1 grudnia 2023. Duszan zaraz skończy 5 i pół roku.

Pomysł na bloga poświęconego wychowaniu dziecka w duchu słowiańskim zrodził się jeszcze przed jego narodzinami. Zaniechałam go z wielu powodów. Przede wszystkim początki mojego macierzyństwa były dalekie od ideału, który sobie zaplanowałam: nie było porodu domowego, nie było nawet porodu naturalnego… Potem pojawiła się diagnoza, która wycięła nam z życiorysu kilka lat, szczęściem okazała się w dużej mierze nietrafiona. Następnie hiperaktywny i nieściszalny młody przeciągnął mnie – wysoko wrażliwą na bodźce – po istnym poligonie, z dentystyczną precyzją wiercąc w kanałach nerwowych pod moimi granicami. Innymi słowy – wyraźnie pokazał mi, co mogę z nim jako matka-Słowianka zdziałać, a co było jedynie fantazją, utopijną mrzonką o doskonałym wychowaniu i o mnie, jako doskonałej matce.

Trochę mi zajęło zaakceptowanie faktu, że nie jestem i nie będę matką idealną. Że nie jestem idealną gospodynią ani ogrodnikiem. Że nie robię idealnych zdjęć, nie umiem idealnie prowadzić bloga. I przede wszystkim, że nie jestem idealną Słowianką, że nie dorównam w tym nigdy do poziomu mojego autorytetu – Žiarislava. Że nie osiągnęłam samowystarczalności żywieniowej, uprawiając ziemię (dzisiaj wręcz cieszę się, jak mi wszystkich marchewek nornice nie opędzlują i uda się wyhodować trzy krzaki cukinii i jarmuż). Że nie chodzę na co dzień we własnoręcznie szytych lnianych ubraniach (bo nie ma takiej siły, która by mnie nauczyła przyzwoicie szyć). I że czasem wbrew zasadom zdrowego żywienia pochłonę całą tabliczkę czekolady. Każdego dnia na nowo staram się jak najbardziej zbliżyć do tego, co uznaję za wartościowe, za zdrowe, za słowiańskie. Ale ani ideałem, ani alfą i omegą nie jestem.

Gdy jednak wczoraj mój syn malował obraz, głośno przy tym opowiadając, co robi, pomyślałam, że może jednak warto wrócić do pomysłu opisywania moich starań o słowiańskie jego wychowanie i związanych z tym perypetii, bo mimo trudności i popełnionych błędów, jednak wiele się nam, mi i Piotrowi, w tym względzie udało.

Rysunek młodego przedstawia Matkę Ziemię. Jest personifikacja, ale obok też jej ciało – ziemia, z której rodzą się rośliny. Siebie przedstawił Duszan jako „górnika” schodzącego pod ziemię, by „przytulić korzenie” w głębi Wielkiej Matki. Jego postać to głowa, jakieś tam ręce i tułów, wewnątrz jelito cienkie, jelito grube, serce, a w tym sercu – dusza.  

I taki jest własnie mój syn. Tu jelito, a tu dusza. Zanurzony w Matce Ziemi, kochający Swarożyca, uznający autorytet policji, Psiego Patrolu i bogini Nyji. Ja uczę jego, a on mnie.

Chciałabym zaprosić Was w intymną podroż do świata, który wspólnie tworzymy, osiągając na tym polu czasem sukcesy, czasem porażki. Wychowywanie dziecka na słowiańskiej wysepce otoczonej morzem katolicyzmu i zatoczkami ateizmu to nie lada wyzwanie. Mierzymy się z sytuacjami, z przeszkodami, z którymi większość rodziców nie ma najmniejszego problemu. Spróbuję pokazać Wam, jak my sobie z tym radzimy i chętnie poczytam o Waszych doświadczeniach.

I wracam z tym tu, na Przypiecek. Nie będę tworzyć kolejnego bytu w wirtualnym świecie. Tu jest moje miejsce. A ja, to teraz także ja-matka.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz