sobota, 2 grudnia 2023

Nasz pomysł na szczodrogodowy kalendarz w tym roku (2023)

 

Fragment obrazu Jerzego Przybyła - "Dziaduch"

Szczodrogodowy kalendarz to nasza odpowiedź na kuszące z półek sklepowych kalendarze adwentowe. Ostatecznie nie tylko katolicy mają swój okres oczekiwania na święta – my również. W tym roku będzie to już czwarty kalendarz naszego syna.  

 

Za pierwszym razem były to małe paczuszki zawieszone na ustawionej w kącie pokoju gałęzi drzewa. W następnych dwóch latach gałąź wisiała pod sufitem opleciona maleńkimi, gęstymi światełkami i – niczym śnieżną, skrzącą się okiścią – obwieszona ponumerowanymi woreczkami w kształcie bałwanków. W tym roku zdecydowaliśmy się na klasyczną formę z okienkami.



 

Najpierw jednak zatroszczyliśmy się o to, żeby mały rozumiał – i całym sobą czuł – czemu taki kalendarz ma właściwie służyć. Żeby  punkt ciężkości całej tej instalacji stanowiło oczekiwanie na to, co ma się wydarzyć, pragnienie, by Światło się nam odrodziło, oraz zrozumienie, dlaczego to jest takie ważne dla przyrody, a więc w konsekwencji i dla nas. Dlatego napisałam o szczodrogodowym kalendarzu książeczkę – jest to jedna z części naszej serii bajek o przygodach Duszana i sympatycznego piędzimężyka Myszoty. W tej części piędzimężykowi o kalendarzu opowiada mysz domowa, Mysia. Marzeniem moim jest, by kiedyś całą serię wydać, choćby w malutkim nakładzie, żeby służyć mogła także innym dzieciom. Póki co korzystamy z tego my, Duszek natomiast bardzo jest zadowolony, że może być twarzą tego projektu.

 

W książeczce o szczodrogodowym kalendarzu starałam się osadzić dziecko w okresie od pierwszego do dwudziestego czwartego grudnia. Mamy tam po drodze kilka ważnych dat:

 

- szósty grudnia

- dwunasty i trzynasty grudnia

- dwudziesty grudnia

- dwudziesty pierwszy grudnia

- dwudziesty czwarty grudnia

 

Delikatnie są tutaj wszystkie te dni zaznaczone. Docelowo  chciałabym o nich napisać osobne publikacje. Myślę, że część o Przesileniu zrobimy już w tym roku.

 

Wracając do tego, co już mamy – mocno zwróciłam uwagę na pogłębiającą się wciąż jeszcze ciemność, na słabnące Słońce, na aspekty pogodowe, wszechobecną szarugę. Wszystko po to, żeby jak tylko się da napiąć strunę oczekiwania na to, co nazywamy przesileniem – odwróceniem sił.   

 

Oprócz tego jest też motyw radości nie tylko z bycia obdarowywanym, ale też z obdarowywania innych. Podrzucam pod rozwagę dziecka kwestię wyboru podarunku – że warto kierować się pragnieniami i potrzebami osoby, której chcemy coś dać.

 

Kilka pieczeni upieczonych na jednym ogniu, czyli moja specjalność. ;)

 

Na poniższych zdjęciach widok książeczki na ekranie komputera. Dopóki nie mamy jej wydanej, wrzucam tylko takie poglądowe zdjęcia – może któregoś z rodziców zainspiruję tym do stworzenia własnej wersji dla swoich pociech.  

 





 

Od początku postanowiliśmy, że będziemy wykorzystywać kalendarz nie tylko do tego, żeby sprawiać małemu radość, ale też w celach edukacyjnych. Takiej okazji aż szkoda nie wykorzystać, prawda? W ubiegłym roku mały dostawał figurki zwierząt, ludzi i bogów przeznaczone do naszej całorocznej wieloświątecznej słowiańskiej „szopki”. Zdarzały się też książeczki albo przyjemne zadania do wykonania, jak na przykład malowanie kartek dla bliskich. W tym roku zastanawialiśmy się nad ciekawymi elementami z klocków Lego – dla dziecka to zabawka, a okiem rodzica to ćwiczenie motoryki małej, nauka konstruowania i trening cierpliwości – ale nie byliśmy pewni, czy rzeczywiście to go teraz ucieszy, bo na razie mierzy się z podstawowymi klockami i pojazdami. Może wrócimy do tego pomysłu w przyszłości. Jeśli nadal będzie u nas szaleństwo na Jeźdźców Smoków, to może postawimy na elementy wikińskiej wioski. Od wikingów – wiadomo – do słowiańskich tematów już niedaleko. ;)

 

 

Co zatem znajdzie się w okienkach w tym roku?

 

Duszan sam, poprzez swoje zachowanie, podpowiedział nam, co mu aktualnie w duszy gra.

 

 

Jakiś czas temu zamawiałam w sklepie internetowym piękną, intensywnie wybarwioną kulę lapis lazuli. Sprzedawca dołożył w gratisie malutki ametyst. Duszek właściwie od razu przyjął, że kamień był przeznaczony dla niego. Zupełnie zwariował na jego punkcie: nosił go, głaskał, nie wypuszczał z ręki. Z wielką uwagą słuchał filmików o jego właściwościach, a kiedy zachorował, obłożył się kryształami górskimi, swojego „Ametyścika” (tak ma na imię) ściskając w dłoni – i tak spał, licząc na uzdrawiające wpływy minerałów. Ponieważ kamyczek był naprawdę mały, a nasz syn jest naprawdę energiczny, drżeliśmy na myśl, że ta intymna relacja mogłaby się zakończyć zaginięciem Ametyścika i dramatycznymi akcjami poszukiwawczymi. Zapobiegawczo więc Piotr zrobił Ametyścikowi drewnianą ramkę i stworzył w ten sposób Duszanowi ciekawy wisior.

 

Ametyścik otworzył Duszka na chęć poznawania minerałów, zaczęłam więc obserwować, jak moje własne kamienie zmieniają miejsca pobytu lub – o zgrozo – te delikatniejsze doznają uszczerbków na swej wyjątkowej urodzie.

 

Ratując więc trochę moje własne zbiory, a trochę Duszanka przed traumatyzującym „Nie dotykaj, bo zniszczysz!”, uznałam, że zbliżający się okres przedświąteczny stanowi doskonałą okazję, żeby małego wyposażyć w jego własnych kamiennych przyjaciół.

 

Zerknęłam najpierw na gotowe kalendarze adwentowe z minerałami. Cenowo nawet wyglądało to kusząco, jednak opinie były bardzo kiepskie – zwykle kamienie i minerały w nich były maleńkie i takie raczej… standardowe. A kiedy, przeglądając zestawienie, znajdowałam w nich „cytryn”, który wcale cytrynem nie jest, tylko prażonym ametystem, ochota na taki zakup przechodziła mi automatycznie. Zdecydowałam więc, że zrobię małemu własny zestaw – możliwie jak najbardziej zróżnicowany pod względem formy i kolorystyki. Niektóre z kamieni dostanie zarówno w postaci surowej, jak i szlifowane. Także kryształy różnią się swoim ukształtowaniem. Niech pozna, jak różnorodne i piękne są te pierworodne dzieci Matki Ziemi.

 

 

Pierwszy odpakowany kamień - karneol

Koszt takiego kalendarza był dosyć wysoki w stosunku do mojej wypłaty, bo oprócz kilku ekonomicznych „klasyków” z kilkoma minerałami zaszalałam, a i Dziaduch mu szóstego grudnia dołoży do buta obelisk z labradorytu za 80 zł. Dlatego prezent świąteczny, ten „spod choinki” (u nas spod zbożowego Dziaducha) będzie już bardzo skromny, symboliczny wręcz. Może jakaś rzecz z drugiej ręki nawet. Albo mu coś sami zrobimy, jeszcze nie zdecydowałam. Dziadkowie zapewne zapełnią prezentową lukę. A ja mam dosyć zabawek, które się dziecku bez sensu kupuje, „bo trzeba”, a potem kurzą się i zagracają mieszkanie, bo mój syn akurat, zresztą podobnie jak koty, za jedyne godne uwagi zabawki uważa karton, klej, taśmę klejącą oraz folię bąbelkową.



Wiem, przyjdzie kiedyś taki czas, że Szczodre Gody staną się okazją, żeby poprosić o markowy ciuch albo grę komputerową, a człowiek już od lutego będzie się zastanawiał, skąd na to wziąć fundusze, póki co jednak Duszek jest jeszcze w tym cudownym wieku, że można mu sprawić dużo większą radość paczką owocowych żelków.


Niektóre z niespodzianek, które jeszcze czakają na małego :)



piątek, 1 grudnia 2023

Dziecko po słowiańsku - nowy dział na blogu

Ojciec z synem - wyprawa po jodełkę na Szczodre Gody. Jedna z moich niedokończonych prac. Niedokończonych, bo dziecko nudziło się, gdy nad tym pracowałam. W moich macierzyńskich fantazjach wyobrażałam sobie, że będę robić dziecku piękne rzeczy, stopą kołysząc jego rzeźbioną kołyskę, w której on będzie słodko sobie spał. Trafił się nieco bardziej energiczny egzemplarz. Z wielu projektów musialam zrezygnować, gdy syn uczył mnie, że żyje się tu i teraz, w rzeczywistości, a nie na kartce papieru, w komputerze czy na wyszywanej szmatce...

 

1 grudnia 2023. Duszan zaraz skończy 5 i pół roku.

Pomysł na bloga poświęconego wychowaniu dziecka w duchu słowiańskim zrodził się jeszcze przed jego narodzinami. Zaniechałam go z wielu powodów. Przede wszystkim początki mojego macierzyństwa były dalekie od ideału, który sobie zaplanowałam: nie było porodu domowego, nie było nawet porodu naturalnego… Potem pojawiła się diagnoza, która wycięła nam z życiorysu kilka lat, szczęściem okazała się w dużej mierze nietrafiona. Następnie hiperaktywny i nieściszalny młody przeciągnął mnie – wysoko wrażliwą na bodźce – po istnym poligonie, z dentystyczną precyzją wiercąc w kanałach nerwowych pod moimi granicami. Innymi słowy – wyraźnie pokazał mi, co mogę z nim jako matka-Słowianka zdziałać, a co było jedynie fantazją, utopijną mrzonką o doskonałym wychowaniu i o mnie, jako doskonałej matce.

Trochę mi zajęło zaakceptowanie faktu, że nie jestem i nie będę matką idealną. Że nie jestem idealną gospodynią ani ogrodnikiem. Że nie robię idealnych zdjęć, nie umiem idealnie prowadzić bloga. I przede wszystkim, że nie jestem idealną Słowianką, że nie dorównam w tym nigdy do poziomu mojego autorytetu – Žiarislava. Że nie osiągnęłam samowystarczalności żywieniowej, uprawiając ziemię (dzisiaj wręcz cieszę się, jak mi wszystkich marchewek nornice nie opędzlują i uda się wyhodować trzy krzaki cukinii i jarmuż). Że nie chodzę na co dzień we własnoręcznie szytych lnianych ubraniach (bo nie ma takiej siły, która by mnie nauczyła przyzwoicie szyć). I że czasem wbrew zasadom zdrowego żywienia pochłonę całą tabliczkę czekolady. Każdego dnia na nowo staram się jak najbardziej zbliżyć do tego, co uznaję za wartościowe, za zdrowe, za słowiańskie. Ale ani ideałem, ani alfą i omegą nie jestem.

Gdy jednak wczoraj mój syn malował obraz, głośno przy tym opowiadając, co robi, pomyślałam, że może jednak warto wrócić do pomysłu opisywania moich starań o słowiańskie jego wychowanie i związanych z tym perypetii, bo mimo trudności i popełnionych błędów, jednak wiele się nam, mi i Piotrowi, w tym względzie udało.

Rysunek młodego przedstawia Matkę Ziemię. Jest personifikacja, ale obok też jej ciało – ziemia, z której rodzą się rośliny. Siebie przedstawił Duszan jako „górnika” schodzącego pod ziemię, by „przytulić korzenie” w głębi Wielkiej Matki. Jego postać to głowa, jakieś tam ręce i tułów, wewnątrz jelito cienkie, jelito grube, serce, a w tym sercu – dusza.  

I taki jest własnie mój syn. Tu jelito, a tu dusza. Zanurzony w Matce Ziemi, kochający Swarożyca, uznający autorytet policji, Psiego Patrolu i bogini Nyji. Ja uczę jego, a on mnie.

Chciałabym zaprosić Was w intymną podroż do świata, który wspólnie tworzymy, osiągając na tym polu czasem sukcesy, czasem porażki. Wychowywanie dziecka na słowiańskiej wysepce otoczonej morzem katolicyzmu i zatoczkami ateizmu to nie lada wyzwanie. Mierzymy się z sytuacjami, z przeszkodami, z którymi większość rodziców nie ma najmniejszego problemu. Spróbuję pokazać Wam, jak my sobie z tym radzimy i chętnie poczytam o Waszych doświadczeniach.

I wracam z tym tu, na Przypiecek. Nie będę tworzyć kolejnego bytu w wirtualnym świecie. Tu jest moje miejsce. A ja, to teraz także ja-matka.


piątek, 7 października 2016

O podstawach obrzędu





Žiarislav odpowiada człowiekowi o innym spojrzeniu na świat (fragment rozmowy)

Jakie znaczenie ma obrzęd?
 Ześrodkować się (po łacinie "koncentrować"), łączyć się z podstawą, wyrównywać się. 

Może się mylę, kiedy myślę, że to rozumiem, powiedz, jakie znaczenie ma obrzęd, kiedy człowiek jest w stanie spokoju?
Cześć (szacunek) dla innych. 

Kiedy człowiek ma cześć dla samego siebie i cześć dla innych, jakie znaczenie ma obrzęd?
Przynosi życiową siłę i oczyszczenie.

Jeśli nie mam potrzeby oczyszczania, a życiową siłę umiem sam sobie wytworzyć, jakie dla mnie znaczenie ma obrzęd?
Jeśli nie masz potrzeby oczyszczania, jest zrozumiałym, że obrzęd niewiele ci mówi. Życiowej siły sam nie wytwarzasz, tylko ją bierzesz bądź przyjmujesz  od tych, których ciała jesz, również od żywiołów i innych istnień. Gdybyś miał dla nich cześć, wiedziałbyś o tym. 

Znam ze 100 sposobów, co przynoszą życiową siłę i oczyszczenie, pytam się ciebie o podstawę obrzędu.
Jedną z podstaw obrzędu jest świadomość i duchapełne podziękowanie.

Jak dziękuję za to, co mi daje życie, jak jestem świadomy, że bez tego byłbym martwy i mam w sobie cześć i pokorę - po co mi obrzęd?  
Wyrównanie, dobry, ład-ny zdrowy stan - to właśnie to, czym jest dobry obrzęd. Nie myśli, ani nie to, co się wygłasza, ale prawdziwy stan ducha jest tutaj podstawą. 

My dwaj się po prostu nie rozumiemy, przykro mi.
Wymianą zdań zrobiliśmy już coś na rzecz porozumienia. Chwała 

Nie przyjdę na twój obrzęd, póki nie zrozumiem, jakie to ma znaczenie.
To nie jest ani mój, ani nasz obrzęd. Prawdę powiedziawszy, przygotowujemy obrzędy dla takich, którzy mają potrzebę oczyszczenia i widzą w nich sens i znaczenie, a tych, co się nie oczyszczają i nie widzą sensu - nie zapraszamy.  

Zaczynam rozumieć o co ci chodzi, wyrównanie, stan ładu, nie słowa...

źródło: http://www.ved.sk/RC.sln.obrady.htm

wtorek, 23 sierpnia 2016

A miesiąc żniw i dożynek wciąż się SIERPIEŃ zowie...

 


Osobiście rozumiem postęp jako wynalazek, rozwój, osiągnięcie lub uszlachetnienie czegoś, dokonane:
- z poszanowaniem i dbałością o przyrodę oraz rządzące nią prawa,
- z poszanowaniem i dbałością o odrębność kulturową danej społeczności oraz
- z poszanowaniem i dbałością o zdrowie i kondycję energetyczno-duchową ludzkiej istoty.

Cieszy, że jest już spora grupa ludzi, pracujących nad nowymi rozwiązaniami, które nie obciążałyby środowiska i nie wpływały negatywnie na zdrowie człowieka. Niestety wciąż jeszcze wielu patrzy mniej lub bardziej krótkowzrocznie. Byle było szybciej, łatwiej, wygodniej, więcej, wydajniej... "Poprawia" się więc i wyzyskuje przyrodę, niszczy regionalizm, ogranicza człowieka. O skutkach chemicznie "ulepszonej" żywności nie wspominając.

Nie chciałabym się tu rozwodzić o rzeczach oczywistych, takich jak degradacja środowiska czy właśnie owa skażona żywność i jej wpływ na organizmy żywe. Warto przyjrzeć się (ścisłemu, jak się okazuje) powiązaniu tych zjawisk z  degradacją kultury, duchowej wartości oraz wspólnotowości. 

wtorek, 19 kwietnia 2016

Chleby na linkach




Wartościowe informacje. Czasami człowiek ich szuka i nie może znaleźć. A czasami nie szuka i znajduje. Tym razem wpadło parę dobrych linków z przepisami na domowe chleby oraz zakwasowa mapa Polski. Nie miałam pojęcia, gdzie sobie schować te linki, żeby nie zaginęły w odmętach komputera. Potem pomyślałam, żeby wrzucić je tutaj. Może ktoś z Was też właśnie szuka i nie może znaleźć. Albo nie szuka, lecz znajdzie :)

Zdjęcie ze strony przepisnachleb.pl


Wszystkim zainteresowanym polecam:



Blog mojewypieki.com  

Na koniec mapa, z której dowiemy się, skąd wziąć zakwas (w przypadku, jeśli sami go nie zrobimy). Mapka z kontaktami do ludzi, którzy się chętnie podzielą:



Zdjęcie ze strony adampiekarz.blogspot.com

P.S. Po słowacku, co mi się bardzo podoba, chrupiący to chrumkawy :)
Chrumkawej  przyjemności z własnego pieczywa!

Zdjęcie ze strony adampiekarz.blogspot.com