Fragment obrazu Jerzego Przybyła - "Dziaduch" |
Szczodrogodowy
kalendarz to nasza odpowiedź na kuszące z półek sklepowych kalendarze
adwentowe. Ostatecznie nie tylko katolicy mają swój okres oczekiwania na święta
– my również. W tym roku będzie to już czwarty kalendarz naszego syna.
Za pierwszym
razem były to małe paczuszki zawieszone na ustawionej w kącie pokoju gałęzi
drzewa. W następnych dwóch latach gałąź wisiała pod sufitem opleciona maleńkimi,
gęstymi światełkami i – niczym śnieżną, skrzącą się okiścią – obwieszona ponumerowanymi
woreczkami w kształcie bałwanków. W tym roku zdecydowaliśmy się na klasyczną
formę z okienkami.
Najpierw jednak zatroszczyliśmy się o to, żeby mały rozumiał – i całym sobą czuł – czemu taki kalendarz ma właściwie służyć. Żeby punkt ciężkości całej tej instalacji stanowiło oczekiwanie na to, co ma się wydarzyć, pragnienie, by Światło się nam odrodziło, oraz zrozumienie, dlaczego to jest takie ważne dla przyrody, a więc w konsekwencji i dla nas. Dlatego napisałam o szczodrogodowym kalendarzu książeczkę – jest to jedna z części naszej serii bajek o przygodach Duszana i sympatycznego piędzimężyka Myszoty. W tej części piędzimężykowi o kalendarzu opowiada mysz domowa, Mysia. Marzeniem moim jest, by kiedyś całą serię wydać, choćby w malutkim nakładzie, żeby służyć mogła także innym dzieciom. Póki co korzystamy z tego my, Duszek natomiast bardzo jest zadowolony, że może być twarzą tego projektu.
W książeczce
o szczodrogodowym kalendarzu starałam się osadzić dziecko w okresie od
pierwszego do dwudziestego czwartego grudnia. Mamy tam po drodze kilka ważnych
dat:
- szósty grudnia
- dwunasty i
trzynasty grudnia
- dwudziesty
grudnia
- dwudziesty
pierwszy grudnia
- dwudziesty
czwarty grudnia
Delikatnie
są tutaj wszystkie te dni zaznaczone. Docelowo
chciałabym o nich napisać osobne publikacje. Myślę, że część o
Przesileniu zrobimy już w tym roku.
Wracając do
tego, co już mamy – mocno zwróciłam uwagę na pogłębiającą się wciąż jeszcze ciemność,
na słabnące Słońce, na aspekty pogodowe, wszechobecną szarugę. Wszystko po to,
żeby jak tylko się da napiąć strunę oczekiwania na to, co nazywamy przesileniem
– odwróceniem sił.
Oprócz tego
jest też motyw radości nie tylko z bycia obdarowywanym, ale też z obdarowywania
innych. Podrzucam pod rozwagę dziecka kwestię wyboru podarunku – że warto
kierować się pragnieniami i potrzebami osoby, której chcemy coś dać.
Kilka
pieczeni upieczonych na jednym ogniu, czyli moja specjalność. ;)
Na
poniższych zdjęciach widok książeczki na ekranie komputera. Dopóki nie mamy jej
wydanej, wrzucam tylko takie poglądowe zdjęcia – może któregoś z rodziców
zainspiruję tym do stworzenia własnej wersji dla swoich pociech.
Od początku
postanowiliśmy, że będziemy wykorzystywać kalendarz nie tylko do tego, żeby
sprawiać małemu radość, ale też w celach edukacyjnych. Takiej okazji aż szkoda
nie wykorzystać, prawda? W ubiegłym roku mały dostawał figurki zwierząt, ludzi
i bogów przeznaczone do naszej całorocznej wieloświątecznej słowiańskiej „szopki”.
Zdarzały się też książeczki albo przyjemne zadania do wykonania, jak na
przykład malowanie kartek dla bliskich. W tym roku zastanawialiśmy się nad ciekawymi
elementami z klocków Lego – dla dziecka to zabawka, a okiem rodzica to ćwiczenie
motoryki małej, nauka konstruowania i trening cierpliwości – ale nie byliśmy
pewni, czy rzeczywiście to go teraz ucieszy, bo na razie mierzy się z
podstawowymi klockami i pojazdami. Może wrócimy do tego pomysłu w przyszłości. Jeśli
nadal będzie u nas szaleństwo na Jeźdźców Smoków, to może postawimy na elementy
wikińskiej wioski. Od wikingów – wiadomo – do słowiańskich tematów już niedaleko.
;)
Co zatem znajdzie
się w okienkach w tym roku?
Duszan sam, poprzez
swoje zachowanie, podpowiedział nam, co mu aktualnie w duszy gra.
Jakiś czas
temu zamawiałam w sklepie internetowym piękną, intensywnie wybarwioną kulę
lapis lazuli. Sprzedawca dołożył w gratisie malutki ametyst. Duszek właściwie od
razu przyjął, że kamień był przeznaczony dla niego. Zupełnie zwariował na jego
punkcie: nosił go, głaskał, nie wypuszczał z ręki. Z wielką uwagą słuchał
filmików o jego właściwościach, a kiedy zachorował, obłożył się kryształami
górskimi, swojego „Ametyścika” (tak ma na imię) ściskając w dłoni – i tak spał,
licząc na uzdrawiające wpływy minerałów. Ponieważ kamyczek był naprawdę mały, a
nasz syn jest naprawdę energiczny, drżeliśmy na myśl, że ta intymna relacja
mogłaby się zakończyć zaginięciem Ametyścika i dramatycznymi akcjami
poszukiwawczymi. Zapobiegawczo więc Piotr zrobił Ametyścikowi drewnianą ramkę i
stworzył w ten sposób Duszanowi ciekawy wisior.
Ametyścik
otworzył Duszka na chęć poznawania minerałów, zaczęłam więc obserwować, jak
moje własne kamienie zmieniają miejsca pobytu lub – o zgrozo – te delikatniejsze
doznają uszczerbków na swej wyjątkowej urodzie.
Ratując więc
trochę moje własne zbiory, a trochę Duszanka przed traumatyzującym „Nie
dotykaj, bo zniszczysz!”, uznałam, że zbliżający się okres przedświąteczny stanowi
doskonałą okazję, żeby małego wyposażyć w jego własnych kamiennych przyjaciół.
Zerknęłam
najpierw na gotowe kalendarze adwentowe z minerałami. Cenowo nawet wyglądało to
kusząco, jednak opinie były bardzo kiepskie – zwykle kamienie i minerały w nich
były maleńkie i takie raczej… standardowe. A kiedy, przeglądając zestawienie, znajdowałam
w nich „cytryn”, który wcale cytrynem nie jest, tylko prażonym ametystem, ochota
na taki zakup przechodziła mi automatycznie. Zdecydowałam więc, że zrobię
małemu własny zestaw – możliwie jak najbardziej zróżnicowany pod względem formy
i kolorystyki. Niektóre z kamieni dostanie zarówno w postaci surowej, jak i
szlifowane. Także kryształy różnią się swoim ukształtowaniem. Niech pozna, jak różnorodne
i piękne są te pierworodne dzieci Matki Ziemi.
Pierwszy odpakowany kamień - karneol
Koszt takiego kalendarza był dosyć wysoki w stosunku do mojej wypłaty, bo oprócz kilku ekonomicznych „klasyków” z kilkoma minerałami zaszalałam, a i Dziaduch mu szóstego grudnia dołoży do buta obelisk z labradorytu za 80 zł. Dlatego prezent świąteczny, ten „spod choinki” (u nas spod zbożowego Dziaducha) będzie już bardzo skromny, symboliczny wręcz. Może jakaś rzecz z drugiej ręki nawet. Albo mu coś sami zrobimy, jeszcze nie zdecydowałam. Dziadkowie zapewne zapełnią prezentową lukę. A ja mam dosyć zabawek, które się dziecku bez sensu kupuje, „bo trzeba”, a potem kurzą się i zagracają mieszkanie, bo mój syn akurat, zresztą podobnie jak koty, za jedyne godne uwagi zabawki uważa karton, klej, taśmę klejącą oraz folię bąbelkową.
Wiem,
przyjdzie kiedyś taki czas, że Szczodre Gody staną się okazją, żeby poprosić o
markowy ciuch albo grę komputerową, a człowiek już od lutego będzie się
zastanawiał, skąd na to wziąć fundusze, póki co jednak Duszek jest jeszcze w
tym cudownym wieku, że można mu sprawić dużo większą radość paczką owocowych żelków.
Niektóre z niespodzianek, które jeszcze czakają na małego :) |